niedziela, 21 czerwca 2015

#rycerze internetu

                Jestem osobą, którą z reguły łatwo rozśmieszyć. Jednak chyba nic nie potrafi mnie doprowadzić do śmiechu tak jak rycerze internetu.
                Nigdy nie zapomnę jak kiedyś został zmieszana z błotem na facebook'u. Za dużo sobie z tego nie zrobiłam. Następnego dnia po tej jakże inteligentnej konwersacji, spotkałam się z moim przyjacielem. Jest dość wysoki i wygląda na dużo starszego niż w rzeczywistości. Spacerując spotkaliśmy herosa czatu. Biedaczysko nie wiedziało co ze sobą zrobić. Rzucił mi krótkie spojrzenie cały się czerwieniąc i bąknął do mnie 'Cześć'. Nie wiedziałam kto bardziej płakał ze śmiechu- ja czy mój towarzysz.
                W gruncie rzeczy irytuje mnie coś takiego. Nie masz czegoś odwagi powiedzieć prosto w oczy- napisz to przez internet. Potem udawaj, że jesteś potulną owieczką i wierz w to, że nic się nie stało. Naprawdę? Gdzie się podziała twoja srebrna zbroja rycerzu? Przecież jesteś dużo lepszy ode mnie. Chciałeś mi to pokazać na każdym kroku, dlaczego zaprzestałeś?
                Mam wrażenie, że tacy ludzie mają bardzo smutne życie i niską samoocenę. Wyżywanie się w internecie jest idiotyzmem. Jestem jeszcze w stanie zrozumieć zwrócenie uwagi na nieodpowiednie zachowanie. To jest w porządku. Jest różnica między 'Trochę źle zrobiłaś, powinnaś go przeprosić', a 'Ty głupia ku*wo'. Po co robić niepotrzebne problemy? Czy wyrażanie się jak cywilizowany człowiekiem jest aż tak trudne? Rzucanie mięsem w internecie jest żałosne. Jeżeli ma się do kogoś jakiś problem, to się idzie do tej osoby i przedstawia sytuacje. Obowiązkowy warunek- bez kolegów i koleżanek. Popisywanie się przed znajomymi swoją wielką odwagą również jest śmieszne. Ciekawe czy w 4 oczy też byłbyś taki cwany rycerzu? Coś mi się wydaje, że niekoniecznie. Może następnym razem po prostu nie zaczynaj?





               Mało przyjemnie wiadomości możemy otrzymywać również anonimowo. Na coś takiego już kompletnie nie zwracam uwagi. Tyle, że to ja. Niektórzy bardzo biorą do siebie głupie komentarze internautów. Może i ktoś to pisze dla żartu, ale przecież niektóre słowa mogą naprawdę zranić, doprowadzić do łez. To mało- ktoś może zrobić sobie krzywdę. Ile razy huczało w internecie o przypadkach w których nastolatkowie odbierali sobie życie? To może się komuś wydać głupie, ale są ludzie mający naprawdę niską samoocenę. Drobne zadraśnięcie, a osoba może już zalać się łzami. Z innej strony przykre komentarze mogą doprowadzić do zniszczenia samoakceptacji. Znam takie osoby. I wcale nie jest przyjemne patrzeć codziennie na coś takiego. Ktoś kto kiedyś ciągle się uśmiechał, teraz się wyniszcza z dnia na dzień. Zanim coś napiszesz pomyśl 100 razy czy właściwie warto kogoś obrazić. Może jednak lepiej porozmawiać kulturalnie o wszelkich zażaleniach przy kubku herbaty?
               Sama otrzymywałam takie wiadomości od kiedy tylko się pojawiłam w internecie. To jest po prostu nieuniknione. Nie byłam jakoś specjalnie mieszana z błotem, ale zdarzały się osoby, które naprawdę chciały zniszczyć mi samoocenę i doprowadzić mnie do stracenia wiary w siebie. Szczerze? Prawie im się udało. Jednak ktoś mi uświadomił, że tak naprawdę te wszystkie złośliwie komentarze to.... zazdrość. Niektórzy ludzie po prostu nigdy nie zdobyli (i najpewniej nie zdobędą) się na to, co my robimy. Dlaczego mam się kryć z tym, że piszę? Wiem, może nie robię tego perfekcyjnie, ale chcę się rozwijać. I słyszę od innych, że rzeczywiście to robię. Nie ma sensu rezygnować z czegoś co się kocha. Piszę od 4 klasy podstawówki i znudziło mi się odkładanie prac do szuflady. Ktoś, kto wyśmiewa się ze spełniania marzeń jest idiotą. Co prawda niektórzy robią coś na siłę, chociaż się do tego nie nadają. Wtedy faktycznie lepiej zrezygnować.
             Na to, o czym chcę teraz napisać miał być oddzielny post.. Rozmyśliłam się, bo stwierdziłam, że piszę tylko o ofiarach internetu. A przecież i ja się śmieję z tych pokrzywdzonych duszyczek w jednej, konkretnej sytuacji. Wśród niektórych moich znajomych, którzy są ode mnie rok-dwa lata młodsi, zauważyłam ciekawe zjawisko. Wstawianie prawd życiowych o tym, że miłość nie istnieję, więc 'trzeba iść na melanż i upić się do nieprzytomności'. Czekajcie... co? Moja tablica jest zaśmiecona takimi bzdetami. I za każdym razem, gdy widzę coś takiego, przybijam piąteczkę z czołem. Rozumiem, pierwsze złamane serce i takie tam, ale błagam. Jak ktoś w wieku kilkunastu lat może stwierdzić, że miłość nie istnieje? Powodzenia z oznajmieniem tego rodzicom, którzy przecież się tylko lubią. Pewnie wzięli ślub dla pieniędzy i żeby móc się wzajemnie nienawidzić.
              Kolejna grupa osób uwielbia się chwalić się swoimi chorobami. Depresja, bo nie mam chłopaka. Anoreksja, bo podobają mi się chude nogi. Schizofrenia, bo mam wymyślonego przyjaciela. Bezsenność, bo chodzę spać o północy. Oczywiście trzeba założyć tumblr'a, który jest zaśmiecony czarno-białymi smutnymi obrazkami. Chciałabym zdradzić pewną tajemnicę. Kiedy ktoś NAPRAWDĘ jest chory, to się z tym nie obnosi na wszystkich możliwych stronach. On się wręcz z tym kryje. I przede wszystkim... leczy się.
             Internet jest dla ludzi myślących. Szkoda tylko, że nie każdy o tym wie.
    

           
           

poniedziałek, 15 czerwca 2015

#państwo przyjaciele

             Nie lubię rozumieć. Sprawia mi to często problemy, ale inaczej chyba nie potrafię. Przynajmniej w jednej sprawie. Przyjaciele.
             Mamy kolegów i koleżanki od małego. Bawimy się z nimi, obrażamy się i śmiejemy się. Często więź pozostaje na długie lata. I wtedy zaczynają się komplikacje. Dorastamy, zaczynają się pierwsze problemy i zafascynowanie światem (niekoniecznie słuszne). Chcemy spróbować jak najwięcej. Właśnie ja trafiłam w taką pułapkę. Nie mogę mieć sobie tego za złe, bo wtedy wiedziałam za mało. Dalej nie wiem dużo i szczerze zastanawiam się czy nie odczuwam lęku przed zdobywaniem większego doświadczenia. Jest to nieuniknione i przyswaja kłopoty. Na przestrzeni lat trochę się z siebie śmieję. Naiwna, bezbronna bez ukochanej przyjaciółki. Byłam o Nią cholerycznie zazdrosna i Ją straciłam. Po ok. roku przeprosiłyśmy siebie za wszystkie głupoty. Powiem szczerze, że okres milczenia był dla mnie bardzo ciężki. Nikt mnie nie rozumiał tak jak Ona. Tęskniłam, myślałam, czasem próbowałam rozmawiać. Bezskutecznie. Udało nam się wreszcie zrozumieć nasze błędy i powiedzieć to na głos. W ten sposób od 11 lat mam prawdziwą przyjaciółkę.


            
             Dopiero teraz zaczynam rozumieć, że byłam zbyt ufna. Chyba dopiero w tym roku uświadomiłam sobie kim jest przyjaciel. Może i mam te 15 lat, ale czy to oznacza, że nie mogę mieć problemów? Są inne niż te, które ma osoba mająca 18/34/9 lat, ale przecież każdy ma jakieś komplikacje w życiu. Wydaję mi się, że większość osób doznała czegoś takiego jak kumulacja tego wszystkiego. Mało przyjemne uczucie, ale dopiero wtedy możemy się dowiedzieć kto jest przyjacielem, a kto jego imitacją. Podczas kiedy wpadłam w dół bliskie mi osoby go ominęły. Byłam przybita i siedziałam w tej durnej dziurze kilka tygodni. Załamywałam się coraz bardziej i nie widziałam co się dzieje nade mną. Dopiero potem spojrzałam w górę. Stała tam mała grupka osób, która wyciągała ku mnie ręce. Uderzyłam się wtedy porządnie w głowę. Wtedy to ja zawiniłam. Nie widziałam, że to właśnie na nich mogę zawsze liczyć. Nie widziałam, że to oni próbują przywrócić normalną, wesołą Aśkę. Nie widziałam, że to oni poświęcali mi najwięcej uwagi. Poczułam się jak skończona idiotka. Starałam się im to zrekompensować i chyba mi się udało.
            Nie mam pretensji do ludzi którzy zostawili mnie w tej trudnej sytuacji. Tak już jest, że ktoś odchodzi, a ktoś przychodzi. Jasne, było mi źle przez jakiś czas, ale się z tym pogodziłam. Osoby, które kiedyś nazywałam 'przyjaciółmi' dużo mnie nauczyły. Za to jestem im wdzięczna. Jednak na mnie liczyć już nie będą mogły. Wybrałam inną drogę i teraz nie jestem w stanie ich zrozumieć. 
            Mój charakter jest TROCHĘ skomplikowany. Dla osób które znają mnie na etapie kolega-koleżanka może się to wydawać bzdurą. Jednak im bardziej się przywiązuję, tym bardziej jestem nieznośna. No chyba, że kogoś nie lubię. Wtedy specjalnie jestem nieprzyjemna. Podziwiam osoby, które ze mną jeszcze wytrzymały.
             Przyjaciel nie powinien pozwalać się użalać. Powinno nam się od razu od niego oberwać. Mówienie 'Ojeju, biedactwo' nic nie pomoże. Wręcz przeciwnie- podświadomie będzie nas to ciągnąć w dół. Wiecie co jest najgorsze? Że bardzo dużo osób robi to specjalnie. Wtedy zaczyna powstawać toksyczna relacja. Wszechobecna zazdrość, zawiść na każdym kroku i chora rywalizacja. Brzmi źle, ale i tak w to brniemy. Zataczamy błędne koło. Skończenie tego jest dla nas trudne, bo to jednak ktoś ważny. Czy da się z tego wyjść? Tak, ale potrzeba do tego dużo samozaparcia i mentalnej siły. Kiedy już odchodzisz, to nie wracaj. Nie ma sensu cierpieć z tego samego powodu.
             Lubię poznawać nowych ludzi, ale staram się nie dopuścić ich zbyt blisko mnie. Czasem to problematyczne, ale zdecydowanie częściej wyszło mi to na dobre. Wydaje mi się, że analizowanie ludzi jest dobre. Przynajmniej wtedy wiemy na czym stoimy i czy warto iść dalej. Głupotą jest zaufanie po jednym uśmiechu i paru ładnych słówkach.
              Moi przyjaciele są dla mnie jak rodzina. Mam wrażenie, że znam ich dużo dłużej niż rzeczywiście. Dziwnie czuję się, że kilka osób zna mnie na wylot. Ufam im i wiem, że robię to słusznie. Co prawda z częścią z nich nie mogę się spotykać za często, bo nie ma takiej możliwości. Wyjazdy, choroby, szkoła, duże odległości i rzeczy, które są mało zależne od nas. Mimo to wiem, że mogę na nich zawsze liczyć. Nie ma słów, którymi mogłabym podziękować za to, że po prostu są.
              Nie wiem czy jestem dobrą przyjaciółką. Staram się, ale łatwo mnie rozdrażnić, więc praktycznie ciągle jestem z kimś pokłócona. Teraz mogę się pochwalić, że nie mam takiej sytuacji, co jest nie lada wyczynem z mojej strony.
               Ktoś mi kiedyś powiedział, że przyjaciel, który odszedł, nigdy nim nie był. Jeszcze niedawno zgadzałam się z tym w 100%, ale teraz sama nie wiem. Każdy się zmienia, czasem nie do poznania. I może wtedy to nie jest dziwne i płytkie, że ktoś odchodzi? Przecież to była kompletnie inna osoba. Tyle, że to wciąż jest nie w porządku. Trudno mi powiedzieć. Staram się nie patrzeć w przeszłość, bo to na dłuższą metę mija się z celem. 
               Przyjaźń to największy skarb. Kiedy już ją znajdziemy musimy o nią dbać. Bo chyba nikt nie chciałby zostać odstawiony na drugi plan, prawda?